Lech przegrywa z Motorem Lublin i w Poznaniu kryzys jest coraz większy


Lech został boleśnie zneutralizowany przez drużynę Mateusza Stolarskiego - beniaminek wytrącił "Kolejorzowi" wszystkie atuty

6 października 2024 Lech przegrywa z Motorem Lublin i w Poznaniu kryzys jest coraz większy
Dawid Szafraniak

Motor Lublin pokonał lidera Ekstraklasy na jego własnym stadionie! W końcu odblokował się Samuel Mraz! Czy w drużynie Lecha Poznań, po świetnym początku sezonu, pojawił się kryzys? Jak Mateusz Stolarski przechytrzył taktycznie Nielsa Frederiksena? Co może być powodem obniżki formy drużyny ze stolicy Wielkopolski oraz jaka piosenka może być lekarstwem na bolączki „Kolejorza”?


Udostępnij na Udostępnij na

Lech Poznań przystępował do starcia z Motorem Lublin z dużymi nadziejami. Przyjezdni w środku tygodnia grali mecz w Pucharze Polski i mieli w nogach aż 120 minut biegania. Wobec tego oczekiwania wobec drużyny Nielsa Frederiksena były spore. W głowach kibiców wciąż siedzi kompromitująca porażka z drugoligową Resovią, a w spotkaniu z Koroną Kielce „Kolejorz” długimi fragmentami wyglądał znacznie gorzej niż podopieczni Jacka Zielińskiego. W związku z tym kibice poznańskiego zespołu ponownie chcieliby zobaczyć na Bułgarskiej mecz, w którym ich drużyna ponownie będzie w stanie zdominować rywala. Tak jak Niels Frederiksen zrobił to w starciach z Jagiellonią Białystok lub Pogonią Szczecin.

Natomiast Motor Lublin mógł z mniejszą presją przyjeżdżać do lidera Ekstraklasy. W poprzedniej kolejce wielką determinacją udało się im wyrwać zwycięstwo Śląskowi Wrocław. Były to bardzo cenne 3 punkty. Dzięki temu drużyna Mateusza Stolarskiego może z większym spokojem patrzeć w ligową tabelę. Z drugiej jednak strony lublinianie mogli mieć chrapkę na 3 punkty zdobyte w meczu z „Kolejorzem”. Ich atutem do tej pory była bowiem wysoka intensywność i skuteczne zakładanie pressingu. A z tak grającymi drużynami problemy miał Niels Frederiksen. W ten sposób przechytrzył Duńczyka na początku sezonu Daniel Myśliwiec. Na dodatek nad Lechem ciążyła presja. Kolejną wygraną z rzędu w Radomiu wywalczył Raków Częstochowa i ekipa Marka Papszuna zaczęła lidera z Poznania skrobać po piętach.

Wrócił stary dobry Lech Frederiksena?

I na początku meczu wydawało się, że wrócił stary dobry Lech Poznań Nielsa Frederiksena, który uczynił ze stadionu przy ulicy Bułgarskiej twierdzę. Lech całkowicie kontrolował spotkanie, wymieniał między sobą podania, a piłkarze Motoru Lublin przypominali bardziej obserwatorów. W „Kolejorzu” nie było widać braku Antonio Milicia, którego zastępował młody Maksymilian Pingot. Stoperzy Lecha Poznań ustawieni byli bardzo wysoko i do spółki z Radosławem Murawskim uniemożliwiali przyjezdnym wszelkie próby kontrataków. Fantastycznie od początku spotkania spisywał się w Alex Douglas, który swoimi umiejętnościami dryblingu i mijania przeciwników przewyższa niejednego skrzydłowego klubów Ekstraklasy. Poza świetnym wyprowadzeniem piłki i dynamizowaniem akcji był niemal bezbłędny przy asekurowaniu swoich kolegów.

Co więcej, świetnie grający „Kolejorz” potrafił przekuć swoją przewagę w bramkę. Świetnie w uliczkę Mikaela Ishaka wypuścił Afonso Sousa. Szwedzki napastnik przełamał się po kilku meczach bez strzelonego gola i precyzyjnym strzałem, niczym zimny chirurg, pomyślnie przeprowadził operację o kryptonimie „Gol na 1:0”. Stadion w Poznaniu wybuchł z radości, ale chwile później równie szczęśliwa była druga strona trybun, na której zasiadali bardzo liczni fani Motoru Lublin. Błyskawicznie do wyrównania doprowadził bowiem Samuel Mraz. Napastnik Motoru Lublin długo musiał czekać na tę bramkę, ponieważ w wielu meczach tego sezonu dochodził do wielu sytuacji, ale nie potrafił zdobyć gola. Tym razem na jego drodze nie stanął ani słupek, ani poprzeczka, ani Bartosz Mrozek i Mraz mógł cieszyć się z gola.

Alarm

Motor pokazał w tamtej chwili naprawdę dużo charakteru. Natychmiast podniósł się po stracie bramki i potrafił przycisnąć „Kolejorza” pressingiem i zmusić obrońców gospodarzy do błędów.

Ale szaleństwo w Poznaniu trwało dalej. Kibice Motoru Lublin nie skończyli się jeszcze cieszyć z wyrównującego trafienia Samuela Mraza, a po raz kolejny piłkę do bramki Kacpra Rosy pakował Mikael Ishak. Była to iście szwedzka bramka. Dwóch rodaków ze Skandynawii – Patrik Walemark oraz kapitan Lecha – znalazło się w sytuacji 2 na 1 z golkiperem Motoru. Skrzydłowy „Kolejorza” zdecydował się na podanie do swojego kapitana, który po chwili cieszył się z drugiej bramki. Cieszył się z niej stosunkowo krótko, ponieważ na drodze do dubletu stanął minimalny spalony. To drugi z rzędu mecz, w którym poznaniacy szybko tracą korzystny dla siebie wynik, a na dodatek traci również kontrolę nad spotkaniem. To powinien być dla Nielsa Frederiksena alarmujący sygnał.

Motor w końcu był skuteczny

Na stadionie przy Bułgarskiej ponownie euforia zawitała na sektory kibiców gości. Zapał i wiara we własne możliwości wstąpiła w piłkarzy Motoru, którzy coraz śmielej atakowali połowę bramki Bartosza Mrozka. Z kolei gospodarzom nieudane trafienie zupełnie podcięło gospodarzom skrzydła. Lech już w tym spotkaniu nie odzyskał takiej łatwości w dochodzeniu do sytuacji strzeleckich. W drużynie Motoru boisko opuścić musiał kontuzjowany Bartosz Wolski, ale jego miejsce zajął rozbiegany Christopher Simon. Lublinianie tracili więc atut w postaci stałych fragmentów gry wykonywanych przez Wolskiego. Z drugiej jednak strony Senegalczyk wprowadził dużo energii i skutecznie był w stanie destabilizować środek pola poznańskiego zespołu.

Motor zaczął podchodzić znacznie wyżej pressingiem. Za ten element gry można było ekipę Mateusza Stolarskiego chwalić w poprzednich meczach i w Poznaniu to również zdawało egzamin. Momentami Lech wydawał się być bardziej niedokładny na własnej połowie niż bliżej bramki strzeżonej przez Kacpra Rosę. Ale również ten stan rzeczy bardzo szybko się zmienił.

Dośrodkowanie, centra, dogranie i od nowa

Po wyjściu na drugą połowę spotkania „Kolejorz” został niemal całkowicie zneutralizowany przez Motor Lublin. Podopieczni Mateusza Stolarskiego zlikwidowali wszystkie atuty gospodarzy. Mateusz Stolarski na konferencji prasowej po meczu bardzo plastycznie tłumaczył, że chciał zagęścić środek pola i zmusić drużynę Nielsa Frederiksena do gry skrzydłami. To dało efekt. Zupełnie niewidoczni stali się operujący bliżej środka boiska Afonso Sousa, Dino Hotić oraz Patrik Walemark. Wprowadzeni za nich zmiennicy również nie zmienili obrazu gry i Lech był zmuszony do szukania dośrodkowań z bocznych sektorów boiska. Ale na to Motor Lublin również miał patent. Stoperom w polu karnym pomagał Sergi Samper. Hiszpan jako trzeci ze środkowych obrońców neutralizował Mikaela Ishaka oraz wprowadzonego później Filipa Szymczaka.

By barwnie opisać grę Lecha Poznań w drugiej połowie spotkania z Motorem Lublin należałoby przejrzeć uważnie słownik synonimów. „Kolejorz” był bowiem schematyczny, jak w najgorszych meczach poprzedniego, tak nieudanego, dla Lecha sezonu. Piłkarze Nielsa Frederiksena dośrodkowywali, zagrywali ze skrzydeł, dorzucali piłkę w pole karne, a czasami też centrowali. I żaden z tych jakże zróżnicowanych pomysłów Lecha Poznań nie zadziałał. W trakcie drugiej odsłony spotkania piłkarze w niebieskich koszulkach oddali na bramkę Kacpra Rosy aż 16 strzałów. Celny był tylko jeden, a i tak nie sprawił bramkarzowi Motoru większych trudności.

Punkty bonusowe

A w międzyczasie Motor Lublin skutecznie kontrakatakował. Świetnie ataki swojej drużyny napędzał Caliskaner, który pięknym podaniem pozwolił Samuelowi Mrazowi skompletować dublet. W tym spotkaniu lublinianie mieli mało sytuacji ale dwie potrafili wykorzystać. Nie udawało im się to w poprzednich spotkaniach, w których punkty tracili. Triumfując nad Lechem Poznań udowodnili zatem, że mecze piłki nożnej wygrywa się nie posiadaniem piłki, nie liczbą wykreowanych sytuacji, lecz skutecznością. Gdy do skuteczności pod bramką rywala dołoży się ofiarność i pomysł na grę w obronie, nawet beniaminek może pokonać lidera. Stolarski na konferencji prasowej podkreślał, że takie punkty to dla jego drużyny „bonus”, z którego mogą się tylko cieszyć. I właśnie dzięki takiej grze, dzięki takim „bonusowym” punktom drużyna Zbigniewa Jakubasa może zagwarantować sobie kolejny rok gry w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce.

Lech nie może dzisiaj umrzeć

Niels Frederiksen będzie miał o czym myśleć w trakcie przerwy reprezentacyjnej. Motor Lublin to trzecia kolejna drużyna, która potrafi skutecznie przeciwstawić się sile ofensywnej jego drużyny. Na dodatek to trzeci mecz z rzędu, w którym Lech traci kontrolę i ma ogromne problemy, by ją odzyskać.

Z tonu zaczynają spuszczać piłkarze, którzy na początku sezonu stanowili o sile poznaniaków. Kolejny bardzo przeciętny mecz zaliczył Joel Pereira, który nie ma żadnego godnego następcy. Ian Hoffman został zweryfikowany wyjątkowo negatywnie. Wobec tego zmiennikiem Portugalczyka w meczu z Motorem musiał być młody Kornel Lisman, który debiutował w Ekstraklasie przed kilkoma tygodniami. Regres notuje również Dino Hotić, u którego powtarza się sytuacja z poprzedniego sezonu. Bośniak po fenomenalnym początku jest coraz gorszy i notuje coraz mniej liczb w ofensywie. Ekstraklasowi trenerzy rozgryźli, że sposobem na Lecha jest zagęszczenie środka pola. Niels Frederiksen musi wyszukać dla swojej drużyny nowe schematy.

Być może musi to być gra, która nie wymaga dobrych warunków do uprawiania futbolu. Murawa na stadionie w Poznaniu jest ostatnimi czasy w fatalnej kondycji. Wprost narzekali na nią zarówno duński trener „Kolejorza”, lecz również Mikael Ishak oraz Afonso Sousa. Cytując słowa szkoleniowca Lecha z konferencji prasowej: stan trawy przy ulicy Bułgarskiej nie był przyczyną porażki gospodarzy, ale murawa to kompletna katastrofa.

Lech Poznań nie może się teraz złamać. Ta drużyna pokazywała już na początku sezonu, że potrafi grać w piłkę spektakularnie i niezwykle skutecznie. W związku z tym dla polskojęzycznych piłkarzy w poznańskiej szatni idealny byłby utwór zespołu Dwa Sławy – „Dzisiaj nie możemy umrzeć”. Z kolei dla zawodników mówiących w języku angielskim trener Lecha powinien przyszykować piosenkę z filmu o przygodach Jamesa Bonda – „No time to die” Billie Eilish. W Lechu pojawił się kryzys, ale wielkie drużyny poznaje się po tym, jak z takiego kryzysu wychodzą. A do takiego miana „Kolejorz” pragnie przecież aspirować.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze